Ulica
Pią Wrz 23, 2022 8:44 pm
Ulica
TREŚĆ
- Vincent Edams
- Pseudonim : Obiekt 36
Wiek postaci : 21
Zawód : Zastępca Dona, ikwidator w Sombras Mutadas
Moc : Ramiona wektorowe
Wzrost i waga : 173/73
Rejestracja : 21/01/2023
Punkty : 104
Liczba postów : 130
Informator
Grupa krwi: AB+
Procent mocy:
(79/100)
Re: Ulica
Sob Lut 18, 2023 10:44 pm
Kilka dni wcześniej...
14.12
Noc była ciemna i mroźna. Obłoczek pary wydobył się z ust Vincenta, gdy przysunął się do ściany i dyskretnie zajrzał przez rozklekotane drzwi.
Kilka dni śledził Rodrigueza, lecz ten ciągle mu umykał, w niezrozumiały dla niego sposób. A mógłby przyrzec, że nie spuszczał go z oka ! W końcu jednak przyszło zrozumienie, gdy tylko udało mu się obejrzeć nagranie z jednej z kamer u zaprzyjaźnionego z Sombras Chińczyka. Rodriguez…ten stary sku*wysyn też był mutantem! I to takim co zmienia wygląd. Musiał domyślić się, że jest na widelcu Edamsa i zmieniał aparycję częściej niż pewnie robił to zwykle. Przydatne gdy jest się szmuglerem…Czemu Papa mu o tym nie powiedział? Nadal go sprawdzał?
Zmarszczył czoło i spojrzał w górę. Schody ewakuacyjne, bingo. Rozejrzał się uważnie, czy nie ma w pobliżu kamer czy osób postronnych i gdy było czysto, podciągnął się wektorami na górę i gdy już złapał szczebelek, wciągnął się o własnych siłach - lepiej było oszczędzać moc, gdyby się okazało że nie jest sam.
Wszedł cicho na klatkę schodową i nasłuchiwał…
- Spoiler:
Papa:
Znów się więc widzieliśmy w tych paskudnych
czterech ścianach. Ot, skromna kawalerka gdzieś na skraju China Town, nie budząca żadnych podejrzeń. Wewnątrz panował półmrok, mimo że dzień się ledwie zaczął. Taki to urok tych starych kamienić, gdzie okna chyba były warte fortunę.
Siedziałem w jednym z foteli, trzymając już w ręku charakterystyczną, nieco kwadratową szklankę. W tle można było usłyszeć stare, hiszpańskie ballady, które pamiętałem ze swojego dzieciństwa ( https://www.youtube.com/watch?v=Ys2d9_V0JPg&ab_channel=Pell%C3%ADnRodr%C3%ADguez-Topic ). Wczuwałem się w tę muzykę, nucąc cicho pod nosem, aż usłyszałem zdecydowane pukanie do drzwi, a po chwili - ich skrzypnięcie.
Vincente! Mi hijo! - Rzuciłem z wyczuwalnym entuzjazmem w głosie wstając ze swojego miejsca z otwartymi ramionami. Wiedziałem, że młody ma dla mnie dobre wieści. Mimo, że w naszych szeregach był względnie od niedawna, nie mogłem narzekać na jego brak lojalności i oddania dla naszych spraw. - ¡Hablar hablar! ¿Cual es la situación? - Zapytałem po chwili, nie myśląc nawet o przejściu na bardziej komfortowy dla Edamsa język. Wiedziałem, że szkolił się w tym melodyjnym języku, więc czy nie był to najlepszy sprawdzian jego możliwości? Nim jednak brunet zdążyłby cokolwiek odpowiedzieć, chwyciłem za karafkę stojącą na stole i nalałem do pustej szklanki pokaźną porcję brunatnego trunku, którym sam się delektowałem. Wystarczyło dorzucić kilka kostek lodu z niewielkiego wiadereczka i drink idealny gotowy na poważne rozmowy biznesowe…
Vincent:
Zdziwił się, że Papa go wzywa i że w ogóle jest w mieście. Wszak to Quentin przejął rodzimy interes a Papa z Philem byli do tej pory gdzie indziej, nawet nie wiedział gdzie. Wiedział jednak, że Papa jest jak ten Krzysztof Jarzyna ze Szczecina, jest szefem wszystkich szefów, więc nie ma co się dąsać.
Buenos días, Papá. No sabía que estabas de vuelta en la ciudad. - przywitał się cicho. Jeszcze kaleczył akcent, ale ze słownictwem nie było problemu.
Nie kipiał aż takim entuzjazmem jak Delgado. I z pewnością nie palił się do relacji ojcowsko-synowskich.
Gracias... - wziął whisky do ręki- Está bien. La mercancía llegó en su totalidad.- mówił wolniej, by nie walnąć byka -Sin embargo, hubo problemas menores... alguien me dijo…eee…- no i kicha, nie wiedział, jak to powiedzieć -... Ktoś mi doczepił ogon. Nie wiem jak to powiedzieć - powiedział już po angielsku. Kontynuował jednak dalej w języku hiszpańskim -Los Piratas sabían del transporte y probaron suerte. Puede que tengamos un traidor en Sombras - powiedział poważnie.
Oczywiście sobie z nimi poradził, choć kosztem kilku nowych blizn…ale następnym razem może nie mieć tyle szczęścia.
Papa:
Słuchałem słów młodzika z nieschodzącym, szelmowskim uśmiechem na twarzy. Nawet, gdy dotarły do mnie złe wieści, nie dawałem po sobie poznać, by mnie to tknęło.
Tenía algunas cosas que terminar en Seattle. - Odparłem z lekkim wzruszeniem ramion. Moja praca skupiała się na tym, że rzeczywiście podróżowałem po kraju. Minęły grube miesiące, odkąd ostatni raz moja noga stanęła w tej okolicy. - Me dirijo al sur esta noche. - Dodałem po chwili, ponownie przysiadając w moim fotelu, a ręką wskazując miejsce obok. - I nie musisz się martwić chłopcze. Chciałem tylko sprawdzić jak Ci idzie nauka. Ale widzę, że już całkiem nieźle sobie radzisz.
Gdy padły słowa o przemytnikach, jedną z dłoni zacząłem drapać się po brodzie, w lekkim rozmyśleniu. Moje palce nieco mocniej ścisnęły się na szklance, nim wziąłem kolejny łyk płomiennego trunku. - Los piratas… - Powtórzyłem niemal bezgłośnie, nim mój wzrok ponownie powędrował na Edamsa. - Dobrze, że wróciłeś cały i zdrowy z towarem. A co do el
lunar… - Przymilkłem na chwilę, sięgając do swojego telefonu. Miałem dziwne wrażenie, że mogę znać trop na tego zdrajcę. I wydawało mi się, że znam już rozwiązanie tego problemu na przyszłość…
Vincent,,:
Odetchnął z ulgą, że nie musi już mówić po hiszpańsku. Na dłuższą metę było to bardzo męczące. Nie znał jeszcze aż tak dobrze języka i musiał być maksymalnie skupiony by zrozumieć co się do niego mówi i odpowiedzieć tak, by zostać zrozumianym.
Tak…była chwila, że zaczynał powątpiewać, czy wróci cały i zdrowy. Mogłoby być bardzo licho, gdyby nie było Joe w pobliżu.
Usiadł tam gdzie Papa mu wskazał i upił mały łyk whisky.
Jeżeli wiemy, kto mógł nas zdradzić…mogę się tym zająć osobiście. - powiedział powoli - Jeżeli teraz kogoś nie ukarzemy, mogą jeszcze pomyśleć, że pogrywanie z Sombras im ujdzie płazem.
Delgado doskonale wiedział, że Edams był zdolny do wszystkiego. Wiedział też zapewne, że dokonał zemsty na członkach własnej rodziny. Chłopak zdawał się nie mieć żadnych skrupułów.
Papa:
Mój palec powoli scrollował przez kolejne obrazy i wiadomości na ekranie mojego telefonu. Nie spieszyłem się z tą czynnością, sacząc raz po raz trunek ze swojej szklanki.
Widzisz, mi hijo. Ten świat przepełniony jest skurw*ysynami i kur*mi. A nieraz i w naszych szeregach wykluje się taka gadzina. - Stwierdziłem bez emocji, aż w końcu przekazałem swój telefon w ręce Edamsa. - Salvadore Rodriguez. To on miał dopiąć naszą umowę w Meksyku, ale powiedzmy sobie… Za wiele razy dał ostatnimi czasu dupy, żeby poświęcać mu tak znaczące misje. Mam dziwne przeczucie, że może mieć z tym coś wspólnego. - Upiłem kolejnego łyka swojego trunku, nawet nie patrząc już na chłopaka, a raczej - wsłuchując się w melodię, która wciąż gdzieś tam brzmiała w tle. Młodzik mógł zobaczyć, jak poruszam delikatnie swoją dłonią w rytm gitary, której tony niosły się po pokoju. - W teorii Salvadore nie ruszał się z Seattle, ma ciężarną córkę tu na miejscu. Mógł jednak z całą pewnością przekazywać informacje, jakie zdołał pozyskać do tej pory. Jakby mi czas pozwolił, pewnie sam by mu zorganizował wizytę z prezentem na narodziny niño. W końcu nikt mi nie odmówi, mam niezwykły dar przekonywania. - Uśmiechnąłem się szelmowsko, upijając ostatnie krople whisky ze swojego szkła.
Vincent:
To, że na świecie jest pełno skur*synów, to już wiedział. Tego pokoju ludzie zgotowali mu piekło, przez które nigdy nie będzie normalny.
Spojrzał na ekran telefonu. Kojarzył gościa, chociaż dość mgliście. Najważniejsze było to, że możliwe, że przez tego kolesia prawie mu odstrzelili łeb. A to mu się nie podobało.
Przeniósł spojrzenie na Delgado i jego uśmieszek. Miał okazję się przekonać o działaniu jego mocy i trzeba było przyznać, że przy jego "profesji" była to moc bardzo przydatna.
Wnuk? Kompletnie go to nie ruszało. Mógł co najwyżej oszczędzić tego widoku ciężarnej, więc dorwie go gdzieś poza domem.
Rodriguez…- powiększył jego zdjęcie, by przyjrzeć się jego facjacie. - W takim razie złożę mu wizytę, z serdecznymi pozdrowieniami od Papy Delgado -oddał mu telefon. - Upewnię się, że nigdy więcej mi nie utrudni roboty
Papa:
Cale szczęście, przy Edamsie nie musiałem korzystać ze swojej mocy. Chłopak zdawał się wiedzieć profity, jakie przynosi praca dla mnie. A właśnie w ten sposób najłatwiej było pozyskać lojalnego pracownika.
Zresztą - najlepszym dowodem na to była już sama reakcja chłopaka, na którą tylko lekko uniosłem dłoń, jakby w geście jego zatrzymania.
Spokojnie, chico. - rzuciłem lekko, łapiąc za karafkę i na nowo napełniając nasze szklanki. - to jeden z moich tropów, choć zdecydowanie najpewniejszy. Drugą opcja są ludzie Gardnera, stary pryk do dzisiaj żywi do mnie urazę. - westchnalem, wspominając nieszczęsne zaręczyny z jego młoda córeczka. Och, cóż…
Zanim więc upewnisz się, że Salvadore nie będzie w niczym przeszkadzal, zrób co w Twojej mocy żeby puścił parę z ust. Ten debil może nawet nie świadomie nad kuflem w barze wypalał, jak to okazja życia czmychnela mu sprzed nosa. - dodałem po chwili, biorąc kolejny łyk brunatnego trunku.
Vincent:
Ach, no tak. Vinc już w zasadzie położył krzyżyk na biednym Rodriguezie, a przecież mógł być niewinny. Sprawy Gardnera nie znał, więc musiał zasięgnąć języka, nim ruszy na łowy.
Bez obaw. Wydusze z niego wszystko - tak…wydusi to dobre słowo dla kogo, kto specjalizuje się w pozbawieniu oddechu niewidzialnymi łapskami - Czy zrobił to celowo, czy nie, mogliśmy stracić cały towar. - cóż, jeżeli Papa będzie nalegał, to daruje życie temu staremu imbecylowi, ale wpierw upewni się, że nikomu nic już nie wychlapie, ani nie napisze. Pozbawienie go języka i palców, powinno załatwić sprawę.
O co poszło z Gardnerem, jeżeli mogę zapytać? Nie znam sprawy. No i skąd ludzie tego Gardera wiedzieli o konkretnej dacie i miejscu? - dopytywał, nie z ciekawości, ale dlatego że potrzebował wszystkich, potencjalnie przydatnych informacji.
Papa:
Sprawa Gardnera była zbyt skomplikowana, by móc ją omówić w trakcie jednego spotkania. W końcu nasze potyczki toczyły się już od długich lat - raz w nieco lepszym świetle, a niekiedy że sztyletami za plecami. Teraz zdecydowanie nastała pora tych drugich okoliczności.
Widzisz, młody Vincente. Ścieżka zawodowa która obraliśmy nie zawsze jest usłana różami. Jednego dnia oferują Ci rękę dziedziczki, a kolejnego ta ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie wiem, czy to był plan Gardnera od początku na wywołanie wojny, czy z dziewczyną naprawdę się coś stało. Wiem tyle że nie możemy znaleźć wspólnego języka od wielu miesięcy. - westchnalem, ponownie popijając swój trunek. Były to wieści ogolno dostępne, w końcu byłem znanym biznesmenem, wiele aspektów mojego życia odbywało sie publicznie. - dodatkowo weszliśmy w teren ludzi Gardnera. Mógł mieć swoje sposoby. - dodałem po chwili, znów wczuwając się w muzykę lecąca gdzieś w tle. Musiałem przyznać, dźwięk gitary z całą pewnością działał na mnie kojąca.
Po chwili jednak przerzuciłem swój wzrok na młodzika. Bił ode mnie dziwny chłód, gdy ostatnia wskazówka dla młodzieńca przyszła mi do głowy.
Co do Salvadore, to głową rodziny. Mogę Ci zagwarantować, że jeśli w zagrożeniu będzie życie jego córki, powie Ci wszystko. Nie zaryzykowałby życia w hańbie, że przez niego coś jej się stało. Ale to wykorzystaj dopiero w ostateczności. Nie chcemy by małemu niño cokolwiek się stało bez powodu. - wzruszyłem ramionami, bo mimo swojej przeszłości i nielegalnych działań, nie byłem ostatnim skurwysynem. Miałem swoje zasady. I z całą pewnością odbieranie niewinnych żyć tam, gdzie nie jest to potrzebne było jedną z nich.
Vincent:
Vincent słuchał uważnie. Wydawał się być niewzruszony myślą, że być może będzie musiał narazić życie ciężarnej. Nic nie mógł na to poradzić - Alter Genetics zabiła w nim większość ludzkich odruchów.
Będzie załatwione - oznajmił i wstał, bo nie oczekiwał, że Papa będzie go gościć w nieskończoność. - Dam znać, gdy będę miał jakieś informacje
Papa:
To mi się w chłopaku podobało. Był stanowczy i przyjmował wszystkie polecenia od razu na klatę. Nie było zbędnych ale, nie było dziwnych oponowań. Po prostu - dostawał misję i wykonywał ją bez mrugnięcia okiem. Zdecydowanie, takich ludzi potrzebowaliśmy w naszej armii.
Cieszę się, że się rozumiemy. - Stwierdziłem ze spokojem w głosie, podnosząc swoją szklankę z trunkiem. - Nim uciekniesz młody człowieku, jak sprawdził się nasz nowy narybek w trakcie misji? - Zapytałem, niby z czystej ciekawości, jednak w głowie z goła inne myśli krążyły mi po głowie. - Wiem, że dziewczyna dużo pomogła przy tornadzie, ale jednak sprawy mafijne to trochę inna bajka. Zastanawiam się, czy nie przydałaby się też na innych frontach. - Rzuciłem mimochodem, zbliżając szło do swoich ust. Wielu naszych sojuszników padało od głupich, acz poważnych ran. Może warto było wykorzystać niezwykłe moce nowych rekrutów gdzieś poza Seattle?
Vincent:
Zapadła cisza. Papa doskonale wyczuł, że nadepnął chłopakowi na odcisk. Pytanie tylko czy Edams dojrzał na tyle, by rozegrać to właściwie, czy obudzą się w nim dawne przyzwyczajenia i emocje wezmą nad nim górę.
Mierzyli się spojrzeniami i choć na Papie jego zimne oczy, nie robiły aż takiego wrażenia, to Delgado mógł się domyślać, że ofiary Vinca mogły od samego łypnięcia mieć ciepło w gaciach.
Joe dobrze sobie radzi w niebezpiecznych warunkach, oboje byliśmy w AG do tego przygotowywani…- odpowiedział w końcu, spokojnie. - …jednak nie po to wyrwałem jej z jednej niewoli, by trafiła do drugiej. Poza tym…potrzebuję jej. - odwrócił wzrok, jakby mówił o czymś trochę dla niego żenującym. - Przeżyła to samo co ja, zna mnie dobrze i wie jak mnie wyciszyć.
Papa miał dostęp do danych z Alter Genetics, być może w ramach rozrywki obejrzał materiały wideo Obiektów 36 i 77 . Wiedział też, że Vincent gdy wpadał w berserk, był po prostu niebezpieczny i doszło już raz do drobnego incydentu, już po przystąpieniu w szeregi mafii. Ot niewinna próba sił, która wymknęła się spod kontroli. Joe była więc gwarantem, że to się nie powtórzy.
Papa:
Morderczy wzrok Edamsa nie robił na mnie szczególnego wrażenia. Przez te wszystkie lata mojego życia nauczyłem się już zgrabnie ignorować wszelkie przejawy jakiejkolwiek agresji w moją stronę, kierowane w ten sposób. Po prostu… Wiedziałem, na kogo warto trzymać oko.
Rozumiem, chłopcze. - Odparłem, z równym spokojem, jaki utrzymywałem do tej pory. Potrzebna? Nie mogłem tego odmówić. Była potrzebna w tych szeregach. Nie mogłem jednak sobie odpuścić drobnego uśmieszku rysującego się w jednym z kącików moich ust.
Mam nadzieję, że tylko o to chodzi. W takim wypadku, rzeczywiście lepiej żeby została Cię wspierać. Jeśli jednak chcesz rady od starszego… - Tu umilkłem na chwilę, ponownie opróżniając swoją szklankę, w której tylko lód zaczął nieprzyjemnie stukać. - Nie przywiązuj się. - Stwierdziłem sucho, samemu wspominając swoją młodość i zaprzepaszczone szanse. Wiedziałem, że serce rządzi się własnymi prawami, ale chciałem, by młody uniknął zawodu i cierpienia, jakiego sam musiałem doświadczyć. - Nie będę Cię zatrzymywać. - Dodałem na koniec, ponownie wsłuchując się w dźwięki gitary niosące się gdzieś pomiędzy czterema kątami, w których się znaleźliśmy. Ot, ostatnie chwile relaksu, nim będzie trzeba ponownie ruszyć w drogę.
Vincent:
Vincent prędzej by uciął sobie własnego członka i zeżarł, niż by przyznał głośno, że zależy mu na Joe. Nawet jeżeli chodziło o czysto przyjacielskie przywiązanie.
Nie martw się. Przecież wiesz, że nie jestem sentymentalny - uśmiechnął się bardzo ponuro.
W końcu to dzięki wtykach Papy i jego informacji, udało się w końcu odnaleźć państwa Edams, którzy uciekali przed przeszłością. Obiekt 36 zajął się nimi w tak makiaweliczny sposób, że nawet Delgado mógł być pod wrażeniem jego zawziętości.
Nos vemos pronto, Papa - odwrócił się i wyszedł
Papa:
Odwróciłem się lekko w kierunku chłopaka, słysząc jego słowa.
Vincente, mi hijo, jeszcze życie Cię doświadczy, mój drogi. - Odpowiedziałem poniekąd wymijająco, bo chyba trzeba było być ślepym, by nie umieć czytać z emocji, które chłopak tak przed siebie rzucał. Miałem tylko nadzieję, że właśnie dzięki takim młodzikom jak on, los mutantów się kiedyś odmieni i może rzeczywiście - ci nie będą się musieli ukrywać ze swoimi bliskimi - niezależnie, czy chodzi o rodzinę czy przyjaciół. Teraz jednak toczyła się wojna. Wojna o lepsze jutro dla nas wszystkich.
Nos vemos… - Zawtórowałem, sięgając ponownie do swojej karafki, gdy drzwi do mieszkania się zamykały.
14.12
Noc była ciemna i mroźna. Obłoczek pary wydobył się z ust Vincenta, gdy przysunął się do ściany i dyskretnie zajrzał przez rozklekotane drzwi.
Kilka dni śledził Rodrigueza, lecz ten ciągle mu umykał, w niezrozumiały dla niego sposób. A mógłby przyrzec, że nie spuszczał go z oka ! W końcu jednak przyszło zrozumienie, gdy tylko udało mu się obejrzeć nagranie z jednej z kamer u zaprzyjaźnionego z Sombras Chińczyka. Rodriguez…ten stary sku*wysyn też był mutantem! I to takim co zmienia wygląd. Musiał domyślić się, że jest na widelcu Edamsa i zmieniał aparycję częściej niż pewnie robił to zwykle. Przydatne gdy jest się szmuglerem…Czemu Papa mu o tym nie powiedział? Nadal go sprawdzał?
Zmarszczył czoło i spojrzał w górę. Schody ewakuacyjne, bingo. Rozejrzał się uważnie, czy nie ma w pobliżu kamer czy osób postronnych i gdy było czysto, podciągnął się wektorami na górę i gdy już złapał szczebelek, wciągnął się o własnych siłach - lepiej było oszczędzać moc, gdyby się okazało że nie jest sam.
Wszedł cicho na klatkę schodową i nasłuchiwał…
- Universal Person
- Wiek postaci : 0
Zawód : Odgrywanie NPC graczy
Moc : Bycie postaciami NPC graczy
Rejestracja : 03/04/2016
Punkty : 31
Liczba postów : 31
Re: Ulica
Nie Lut 19, 2023 10:45 pm
Opis NPC
Wróciłem dziś do domu wyjątkowo późno. Jak zwykle, zachlałem trochę mordę w okolicznym barze. Moja córka na szczęście już dawno spała w swojej sypialni, nie musiała mnie oglądać w stanie znacznego upojenia. To dobrze. Mogłem sobie pozwolić dzięki temu na ostatnie piwo, oglądając jakiś mecz w telewizji.
Uruchomiłem urządzenie, a głos komentatora dało się zapewne usłyszeć nawet na klatce schodowej. Ściszyłem dźwięk, upewniając się że moja księżniczka nie wybudziła się ze snu, po czym zamknąłem drzwi do jej pokoju. Musiała odpoczywać, dzień rozwiązania nadchodził nieubłaganie.
Ruszyłem do kuchni, skąd wyciągnąłem butelkę ze złotym trunkiem, nim powróciłem do salonu, otwierając kapsel. Usadowiłem się w fotelu, wzdychając ciężko i wgapiając w ekran, gdzie małe ludziki biegały po trawie za małą piłeczką. Pociągnąłem łyk swojego napoju, rozkładając się wygodniej. Może sen mnie dziś znuży, nim zdołam dokończyć ten browar?
Nie byłem kompletnie pijany, ale moje reakcje z całą pewnością były już opóźnione. Czułem też zmęczenie związane z całym tym syfem, w który się wpakowałem. Zbierałem informacje po okolicy, próbując złapać nowe tropy na nasze akcje. Nic nowego jednak nie odkryłem.
I nawet nie byłem świadomy, że mogłem być śledzony aż do mojego jedynego schronienia...
- Spoiler:
- Salvadore Rodriguez - mężczyzna w kwiecie wieku meksykańskiego pochodzenia, mutant o mocy zmiany wyglądu, będący jednym z pracowników Sombras Mutadas. Do tej pory piastował stanowisko szmuglera, od kilku miesięcy pozostawał jednak "bezrobotny" poza kilkoma, mniejszymi zleceniami. Mężczyzna na pierwszy rzut oka dobrze ubrany i zadbany, tak naprawdę ma duże problemy alkoholowe. Jest osobą rodzinną, większość swojego czasu spędza obecnie przy ciężarnej córce, nad którą sprawuje opiekę.
Wróciłem dziś do domu wyjątkowo późno. Jak zwykle, zachlałem trochę mordę w okolicznym barze. Moja córka na szczęście już dawno spała w swojej sypialni, nie musiała mnie oglądać w stanie znacznego upojenia. To dobrze. Mogłem sobie pozwolić dzięki temu na ostatnie piwo, oglądając jakiś mecz w telewizji.
Uruchomiłem urządzenie, a głos komentatora dało się zapewne usłyszeć nawet na klatce schodowej. Ściszyłem dźwięk, upewniając się że moja księżniczka nie wybudziła się ze snu, po czym zamknąłem drzwi do jej pokoju. Musiała odpoczywać, dzień rozwiązania nadchodził nieubłaganie.
Ruszyłem do kuchni, skąd wyciągnąłem butelkę ze złotym trunkiem, nim powróciłem do salonu, otwierając kapsel. Usadowiłem się w fotelu, wzdychając ciężko i wgapiając w ekran, gdzie małe ludziki biegały po trawie za małą piłeczką. Pociągnąłem łyk swojego napoju, rozkładając się wygodniej. Może sen mnie dziś znuży, nim zdołam dokończyć ten browar?
Nie byłem kompletnie pijany, ale moje reakcje z całą pewnością były już opóźnione. Czułem też zmęczenie związane z całym tym syfem, w który się wpakowałem. Zbierałem informacje po okolicy, próbując złapać nowe tropy na nasze akcje. Nic nowego jednak nie odkryłem.
I nawet nie byłem świadomy, że mogłem być śledzony aż do mojego jedynego schronienia...
- Vincent Edams
- Pseudonim : Obiekt 36
Wiek postaci : 21
Zawód : Zastępca Dona, ikwidator w Sombras Mutadas
Moc : Ramiona wektorowe
Wzrost i waga : 173/73
Rejestracja : 21/01/2023
Punkty : 104
Liczba postów : 130
Informator
Grupa krwi: AB+
Procent mocy:
(79/100)
Re: Ulica
Pon Lut 20, 2023 8:45 am
Vincent zarzucił kaptur na głowę. Nie wiedział, kto może być w środku. Prawdopodobnie ciężarna córka, ale nie mógł być pewien czy Rodriguez nikogo nie sprowadził wcześniej do mieszkania. Chciał to załatwić najciszej jak się da.
Wsunął się bezszelestnie, poruszając się niczym pająk polujący na swoją ofiarę. Głośność telewizora działała wyłącznie na jego korzyść, maskując wszelkie skrzypnięcia podłogi. Zaczaił się za fotelem, na którym uwalił się Rodriguez i w chwili, którą uznał za stosowną wyłonił się i zatkał mu usta dłonią, przykładając broń do szczęki.
- Si alertas a alguien, te dispararé a ti y luego a tu hijita. ¿Entendiste? (Jeśli kogokolwiek zaalarmujesz, zastrzelę ciebie, a potem twoją córeczkę. zrozumiałeś?) - mruknął mu do ucha, tak by wyraźnie to usłyszał - Zadam ci teraz kilka pytań i tylko od Ciebie zależy, czy doczekasz narodzin wnuka. ¿Nos entendemos el uno al otro? (Czy się rozumiemy?)
Nie przestając do niego mierzyć, zdjął dłoń z jego ust i stanął przed nim. Aktywował wektory, tak na wszelki wypadek, gdyby Salvadore próbował coś odjebać. Nie mógł wiedzieć, że mordercze łapska, są blisko jego karku.
- Przysyła mnie Papa Delgado, więc dobrze ci radzę, nie próbuj ze mną pogrywać - choć wyglądał na wyrośniętego nastolatka, Rodriguez mógł wyczuć, że młody nie żartuje. Zresztą powoli już wyrabiał sobie reputację, więc mogło mu się już obić nieco o uszy. - Los Piratas. Mówi ci to coś? Hablar(Gadaj) - obserwował każdy ruch byłego szmuglera.
Wsunął się bezszelestnie, poruszając się niczym pająk polujący na swoją ofiarę. Głośność telewizora działała wyłącznie na jego korzyść, maskując wszelkie skrzypnięcia podłogi. Zaczaił się za fotelem, na którym uwalił się Rodriguez i w chwili, którą uznał za stosowną wyłonił się i zatkał mu usta dłonią, przykładając broń do szczęki.
- Si alertas a alguien, te dispararé a ti y luego a tu hijita. ¿Entendiste? (Jeśli kogokolwiek zaalarmujesz, zastrzelę ciebie, a potem twoją córeczkę. zrozumiałeś?) - mruknął mu do ucha, tak by wyraźnie to usłyszał - Zadam ci teraz kilka pytań i tylko od Ciebie zależy, czy doczekasz narodzin wnuka. ¿Nos entendemos el uno al otro? (Czy się rozumiemy?)
Nie przestając do niego mierzyć, zdjął dłoń z jego ust i stanął przed nim. Aktywował wektory, tak na wszelki wypadek, gdyby Salvadore próbował coś odjebać. Nie mógł wiedzieć, że mordercze łapska, są blisko jego karku.
- Przysyła mnie Papa Delgado, więc dobrze ci radzę, nie próbuj ze mną pogrywać - choć wyglądał na wyrośniętego nastolatka, Rodriguez mógł wyczuć, że młody nie żartuje. Zresztą powoli już wyrabiał sobie reputację, więc mogło mu się już obić nieco o uszy. - Los Piratas. Mówi ci to coś? Hablar(Gadaj) - obserwował każdy ruch byłego szmuglera.
- Universal Person
- Wiek postaci : 0
Zawód : Odgrywanie NPC graczy
Moc : Bycie postaciami NPC graczy
Rejestracja : 03/04/2016
Punkty : 31
Liczba postów : 31
Re: Ulica
Pon Lut 20, 2023 3:46 pm
Moje znużone spojrzenie wędrowało z jednego krańca ekranu na drugi, w pogoni za małą piłeczką wykopywaną przez kolejnych zawodników. Nawet w momencie golu, nie specjalnie zmieniło się moje nastawienie - ot, uniosłem butelkę ze swoim szkłem, jakby w geście toastu, nim wziąłem kolejnego pokaźnego łyka gorzkiego trunku.
Akurat odsunąłem butelkę od swoich ust, oblizując swoje wargi z ostatnich kropel, gdy poczułem na gębie czyjąć łapę i zimną lufę przy szczęce. Co do diaska?!
Spiąłem się mimowolnie, moje oczy otworzyły się szeroko i zrobiło mi się tak cholernie gorąco. Kiwnąłem tylko posłusznie głową, bo nie mogłem pozwolić na to, by cokolwiek złego stało się mojej córeczce. Jakież było moje zdziwienie, gdy przed swoimi oczyma dostrzegłem istnego młodzika, który mógłby być pewnie moim wnukiem, gdybym dostatecznie szybko się postarał.
- D-don? - Zapytałem z zająknięciem, nie wierząc w to, co się dzieje. Najpierw ten stary pryk odbiera mi robotę, a potem nasyła na mnie swoich egzekutorów? Co do chuja? A może to się nie dzieje naprawdę, tylko dorobiłem się już jakiejś schizofrenii alkoholowej? Miałoby to większy sens patrząc na to, że od wielu dni nie miałem przerwy w piciu. - Ż-że Mek.. Meksykanie? - Dopytałem, starając się mieć jak najbardziej ściszony głos. Zaciskałem mocniej dłoń na szyjce butelki, którą dalej trzymałem, aż moje knykcie niemal wybielały. Spojrzałem z niepokojem na drzwi sypialni, przełykając głośniej ślinę, nim w końcu spojrzałem w mordercze ślepia młodzika. - Czy musimy... Robić to tutaj? - Tak bardzo liczyłem, że jeśli ten gówniarz ma mi sprać mordę, to zrobi to chociaż poza domem, w którym nie będę się musiał tłumaczyć córce. Wolałbym jej powiedzieć że nowe limo nabyłem w barze, niż tłumaczyć się z jej pobitych wazonów. I w tej sytuacji sam nie wiedziałem, kogo boję się bardziej - wysłannika Delgado, czy mojej małej latynoskiej burzy...
Akurat odsunąłem butelkę od swoich ust, oblizując swoje wargi z ostatnich kropel, gdy poczułem na gębie czyjąć łapę i zimną lufę przy szczęce. Co do diaska?!
Spiąłem się mimowolnie, moje oczy otworzyły się szeroko i zrobiło mi się tak cholernie gorąco. Kiwnąłem tylko posłusznie głową, bo nie mogłem pozwolić na to, by cokolwiek złego stało się mojej córeczce. Jakież było moje zdziwienie, gdy przed swoimi oczyma dostrzegłem istnego młodzika, który mógłby być pewnie moim wnukiem, gdybym dostatecznie szybko się postarał.
- D-don? - Zapytałem z zająknięciem, nie wierząc w to, co się dzieje. Najpierw ten stary pryk odbiera mi robotę, a potem nasyła na mnie swoich egzekutorów? Co do chuja? A może to się nie dzieje naprawdę, tylko dorobiłem się już jakiejś schizofrenii alkoholowej? Miałoby to większy sens patrząc na to, że od wielu dni nie miałem przerwy w piciu. - Ż-że Mek.. Meksykanie? - Dopytałem, starając się mieć jak najbardziej ściszony głos. Zaciskałem mocniej dłoń na szyjce butelki, którą dalej trzymałem, aż moje knykcie niemal wybielały. Spojrzałem z niepokojem na drzwi sypialni, przełykając głośniej ślinę, nim w końcu spojrzałem w mordercze ślepia młodzika. - Czy musimy... Robić to tutaj? - Tak bardzo liczyłem, że jeśli ten gówniarz ma mi sprać mordę, to zrobi to chociaż poza domem, w którym nie będę się musiał tłumaczyć córce. Wolałbym jej powiedzieć że nowe limo nabyłem w barze, niż tłumaczyć się z jej pobitych wazonów. I w tej sytuacji sam nie wiedziałem, kogo boję się bardziej - wysłannika Delgado, czy mojej małej latynoskiej burzy...
- Vincent Edams
- Pseudonim : Obiekt 36
Wiek postaci : 21
Zawód : Zastępca Dona, ikwidator w Sombras Mutadas
Moc : Ramiona wektorowe
Wzrost i waga : 173/73
Rejestracja : 21/01/2023
Punkty : 104
Liczba postów : 130
Informator
Grupa krwi: AB+
Procent mocy:
(79/100)
Re: Ulica
Pon Lut 20, 2023 4:29 pm
Vincent uniósł brwi. Co za pieprzony tchórz. Był bliski zlania się w portki ze strachu. Edams nie przestał jednak być czujny. Zlustrował go chłodnym spojrzeniem.
- Odłóż butelkę - wycedził zimno, gdyby wpadł na idiotyczny pomysł, by zrobić z niej tulipana - Tak, musimy. Tak na wszelki wypadek, gdybyś nie chciał współpracować.
Przez chwilę nasłuchiwał. Nie słyszał żadnego ruchu, więc córka raczej spała.
Musisz wiedzieć Rodriguez, że moja moc może nie tylko złamać ci kark, ale też niepostrzeżenie dostać się do sypialni i zrobić to samo. - przechylił głowę na bok, nie spuszczając go z oka. Na dowód, jedna z pustych butelek uniosła się i wylądowała w jego lewej dłoni-- Masz mówić zwięźle i na temat. - mówił cicho - Powtórzę jeszcze raz. Los Piratas. Wsypałeś nasz transport ? - pewnie zaprzeczy, spodziewał się tego, głupi by się przyznał- Jak będziesz migał się odpowiedzi, to dostaniesz w zęby.
- Odłóż butelkę - wycedził zimno, gdyby wpadł na idiotyczny pomysł, by zrobić z niej tulipana - Tak, musimy. Tak na wszelki wypadek, gdybyś nie chciał współpracować.
Przez chwilę nasłuchiwał. Nie słyszał żadnego ruchu, więc córka raczej spała.
Musisz wiedzieć Rodriguez, że moja moc może nie tylko złamać ci kark, ale też niepostrzeżenie dostać się do sypialni i zrobić to samo. - przechylił głowę na bok, nie spuszczając go z oka. Na dowód, jedna z pustych butelek uniosła się i wylądowała w jego lewej dłoni-- Masz mówić zwięźle i na temat. - mówił cicho - Powtórzę jeszcze raz. Los Piratas. Wsypałeś nasz transport ? - pewnie zaprzeczy, spodziewał się tego, głupi by się przyznał- Jak będziesz migał się odpowiedzi, to dostaniesz w zęby.
- Universal Person
- Wiek postaci : 0
Zawód : Odgrywanie NPC graczy
Moc : Bycie postaciami NPC graczy
Rejestracja : 03/04/2016
Punkty : 31
Liczba postów : 31
Re: Ulica
Pon Lut 20, 2023 5:04 pm
Bałem się, nie mogłem tego ukryć. Nerwy ściskały mnie od środka nawet, gdy w głowie szumiało mi od wypitych tego dnia procentów.
- N-nie mogę... - Zająknąłem się ponownie, zerkając nieznacznie w kierunku lufy przy mojej twarzy. Bałem się, że jeśli tylko się schylę, ten wystrzeli. Podniosłem więc lekko swoją dłoń, w której wciąż trzymałem swój trunek, tak, by chłopak sam mógł go przejąć. Nawet nie zwróciłem uwagi, że w tym samym momencie i moja druga ręka się uniosła, z otwartą dłonią, niczym w oznace poddania się.
I tylko przez krótką chwilę, miałem zryw odwagi.
- Tylko niech jej włos z głowy spadnie! - wyrzuciłem z siebie oschle w języku hiszpańskim. Mógłbym to wykrzyczeć, ale miałem na uwadze sen mojego słoneczka. Nieznacznie poderwałem się na tym fotelu, podpierając tą wcześniej wolną dłonią o jedno z oparć. Jakieś resztki zdrowego rozsądku jednak szybko powróciły do mojej łepetyny, gdy z ciężkim oddechem na nowo oparłem się plecami we wcześniej zajmowanym miejscu.
- Nic nie sypnąłem. - Stwierdziłem pewnie, nie odrywając wzroku od młodzieńca. - Znam się na swojej roboc... - Urwałem nagle, bladnąc w ułamku sekundy. Do jasnej cholery, czy ja... Czy ja naprawdę byłem takim debilem?! - Querido dios y sagrada familia...* - wydusiłem z siebie niemal bez tchu, zamykając swoje powieki. Zjebałem, i to po całości. I zdawałem sobie sprawę, jakie konsekwencje będą mnie czekać...
*Boże najdroższy i święta rodzino
- N-nie mogę... - Zająknąłem się ponownie, zerkając nieznacznie w kierunku lufy przy mojej twarzy. Bałem się, że jeśli tylko się schylę, ten wystrzeli. Podniosłem więc lekko swoją dłoń, w której wciąż trzymałem swój trunek, tak, by chłopak sam mógł go przejąć. Nawet nie zwróciłem uwagi, że w tym samym momencie i moja druga ręka się uniosła, z otwartą dłonią, niczym w oznace poddania się.
I tylko przez krótką chwilę, miałem zryw odwagi.
- Tylko niech jej włos z głowy spadnie! - wyrzuciłem z siebie oschle w języku hiszpańskim. Mógłbym to wykrzyczeć, ale miałem na uwadze sen mojego słoneczka. Nieznacznie poderwałem się na tym fotelu, podpierając tą wcześniej wolną dłonią o jedno z oparć. Jakieś resztki zdrowego rozsądku jednak szybko powróciły do mojej łepetyny, gdy z ciężkim oddechem na nowo oparłem się plecami we wcześniej zajmowanym miejscu.
- Nic nie sypnąłem. - Stwierdziłem pewnie, nie odrywając wzroku od młodzieńca. - Znam się na swojej roboc... - Urwałem nagle, bladnąc w ułamku sekundy. Do jasnej cholery, czy ja... Czy ja naprawdę byłem takim debilem?! - Querido dios y sagrada familia...* - wydusiłem z siebie niemal bez tchu, zamykając swoje powieki. Zjebałem, i to po całości. I zdawałem sobie sprawę, jakie konsekwencje będą mnie czekać...
*Boże najdroższy i święta rodzino
- Vincent Edams
- Pseudonim : Obiekt 36
Wiek postaci : 21
Zawód : Zastępca Dona, ikwidator w Sombras Mutadas
Moc : Ramiona wektorowe
Wzrost i waga : 173/73
Rejestracja : 21/01/2023
Punkty : 104
Liczba postów : 130
Informator
Grupa krwi: AB+
Procent mocy:
(79/100)
Re: Ulica
Pon Lut 20, 2023 7:06 pm
Vincent niemal nie dowierzał. Czy ten idiota naprawdę dbał o dostawy dla Sombras? Nawet wypity alkohol nie tłumaczył jego idiotyzmu.
Gdy Salvadore nagle wykrzesał z siebie odrobinę odwagi, Vincent równie szybko ostudził jego zapędy, łapiąc go wektorem za łeb. Rodriguez mógł poczuć monstrualną łapę na swoim czole.
-Cállate idiota. Usted no dicta los términos aquí ( Zamknij się, idioto. Nie ty tu dyktujesz warunki) ,- rzucił chłodno.
Gdy Vinc myślał, że głupszy Rodriguez nie mógł być, udowodnił, że jest inaczej. Niemal zaśmiał się z jego debilizmu.
- Wstawaj - nawet mu w tym pomógł, przenosząc wektor z jego łba i podnosząc go za fraki. Wciąż celował w niego z broni, tak na wszelki wypadek. - Zachowaj się jak mężczyzna i nie rób hałasu. Nie będziemy bez potrzeby narażać życia Twojego małego nieto ( wnuczka).
Akt litości? Nie do końca. Trochę się obawiał, że córka może się obudzić i narobić rabanu, albo przyłożyć mu krzesłem od tyłu. Nie był aż tak zdolny, by komuś łamać kości i jednocześnie pilnować pleców.
Przycisnął broń pod jego łopatkę i wyprowadził go z mieszkania. Gdy byli już na obskurnym podwórku, wykręcił mu ramię i podciął nogi by upadł na kolana.
- Dotrzymuję obietnic, Rodriguez. Mów co wiesz, a ani ja ani nikt inny nie tknie Twojej córki...ale tylko spróbuj mnie oszukać, to nie ręcze za siebie - kości ramienia zatrzeszczały ostrzegawczo - Gadaj.
Gdy Salvadore nagle wykrzesał z siebie odrobinę odwagi, Vincent równie szybko ostudził jego zapędy, łapiąc go wektorem za łeb. Rodriguez mógł poczuć monstrualną łapę na swoim czole.
-Cállate idiota. Usted no dicta los términos aquí ( Zamknij się, idioto. Nie ty tu dyktujesz warunki) ,- rzucił chłodno.
Gdy Vinc myślał, że głupszy Rodriguez nie mógł być, udowodnił, że jest inaczej. Niemal zaśmiał się z jego debilizmu.
- Wstawaj - nawet mu w tym pomógł, przenosząc wektor z jego łba i podnosząc go za fraki. Wciąż celował w niego z broni, tak na wszelki wypadek. - Zachowaj się jak mężczyzna i nie rób hałasu. Nie będziemy bez potrzeby narażać życia Twojego małego nieto ( wnuczka).
Akt litości? Nie do końca. Trochę się obawiał, że córka może się obudzić i narobić rabanu, albo przyłożyć mu krzesłem od tyłu. Nie był aż tak zdolny, by komuś łamać kości i jednocześnie pilnować pleców.
Przycisnął broń pod jego łopatkę i wyprowadził go z mieszkania. Gdy byli już na obskurnym podwórku, wykręcił mu ramię i podciął nogi by upadł na kolana.
- Dotrzymuję obietnic, Rodriguez. Mów co wiesz, a ani ja ani nikt inny nie tknie Twojej córki...ale tylko spróbuj mnie oszukać, to nie ręcze za siebie - kości ramienia zatrzeszczały ostrzegawczo - Gadaj.
- Universal Person
- Wiek postaci : 0
Zawód : Odgrywanie NPC graczy
Moc : Bycie postaciami NPC graczy
Rejestracja : 03/04/2016
Punkty : 31
Liczba postów : 31
Re: Ulica
Pon Lut 20, 2023 8:08 pm
Byłem głupcem? Od kilku miesięcy się w tym coraz częściej utwierdzałem. Nie potrafiłem zebrać swojego życia do kupy, odkąd zacząłem szukać ratunku w kieliszku. Zaczęło się niewinnie - piłem przecież tylko okazjonalnie, na imprezach czy po wielkich akcjach. Byłem najlepszy w swoim fachu, wędrując między kolejnymi lokacjami całkowicie niezauważony. Tona podrobionych dokumentów i kilka grubszych dolców potrafiła Ci załatwić cuda. Ale im więcej było udanych akcji - tym więcej było chlania, aż w końcu... Całkowicie się w tym zatraciłem.
Na misje zacząłem chodzić skacowany, albo dalej narąbany. A to była prosta droga do porażki...
Syknąłem nieprzyjemnie, czując ten ścisk na mojej głowie. Nie do końca rozumiałem, co tu się działo. Ale uderzenie z całą pewnością ostudziło moje zapędy i chyba dopiero teraz, mogłem połączyć tak wyraźnie postawione przede mną kropki.
- Segador...* - Wyszeptałem z przerażeniem, zdając sobie sprawę z tego, kto przede mną stoi. Legendy o jego berserku odbiły się już echem po Sombras. Delgado, kogo żeś na mnie nasłał?!
Próbowałem wstać, zgodnie z poleceniem, jednak niewidzialne szarpnięcie było szybsze. Próbowałem iść, zgodnie z poleceniem chłopaka, nie chcąc narażać bezpieczeństwa jedynej rodziny, jaka mi została. Byłem mężczyzną i byłem świadom tego jak zjebałem. Jak bardzo bym się nie bał, nie zamierzałem uciekać przed odpowiedzialnością.
Spotkanie z twardym asfaltem wcale nie należało do najprzyjemniejszych. Jęknąłem żałośnie, czując nacisk na mój staw. Na szczęście - tu nie musiałem już hamować swoich emocji.
- Do kurwy nędzy załatwmy to po ludzku! - Wycedziłem przez zęby, jednak ból w ramieniu był coraz bardziej odczuwalny. - Ah! To... To Guerrero! - Palnąłem bez zastanowienia, licząc, że chłopak jednak będzie chciał to załatwić na spokojnie i na samym ostrzeżeniu się zakończy.
*Żniwiarz
Na misje zacząłem chodzić skacowany, albo dalej narąbany. A to była prosta droga do porażki...
Syknąłem nieprzyjemnie, czując ten ścisk na mojej głowie. Nie do końca rozumiałem, co tu się działo. Ale uderzenie z całą pewnością ostudziło moje zapędy i chyba dopiero teraz, mogłem połączyć tak wyraźnie postawione przede mną kropki.
- Segador...* - Wyszeptałem z przerażeniem, zdając sobie sprawę z tego, kto przede mną stoi. Legendy o jego berserku odbiły się już echem po Sombras. Delgado, kogo żeś na mnie nasłał?!
Próbowałem wstać, zgodnie z poleceniem, jednak niewidzialne szarpnięcie było szybsze. Próbowałem iść, zgodnie z poleceniem chłopaka, nie chcąc narażać bezpieczeństwa jedynej rodziny, jaka mi została. Byłem mężczyzną i byłem świadom tego jak zjebałem. Jak bardzo bym się nie bał, nie zamierzałem uciekać przed odpowiedzialnością.
Spotkanie z twardym asfaltem wcale nie należało do najprzyjemniejszych. Jęknąłem żałośnie, czując nacisk na mój staw. Na szczęście - tu nie musiałem już hamować swoich emocji.
- Do kurwy nędzy załatwmy to po ludzku! - Wycedziłem przez zęby, jednak ból w ramieniu był coraz bardziej odczuwalny. - Ah! To... To Guerrero! - Palnąłem bez zastanowienia, licząc, że chłopak jednak będzie chciał to załatwić na spokojnie i na samym ostrzeżeniu się zakończy.
*Żniwiarz
- Vincent Edams
- Pseudonim : Obiekt 36
Wiek postaci : 21
Zawód : Zastępca Dona, ikwidator w Sombras Mutadas
Moc : Ramiona wektorowe
Wzrost i waga : 173/73
Rejestracja : 21/01/2023
Punkty : 104
Liczba postów : 130
Informator
Grupa krwi: AB+
Procent mocy:
(79/100)
Re: Ulica
Pon Lut 20, 2023 8:54 pm
Segador... słyszał ten idiotyczny przydomek, jaki krążył w podziemnym światku Seattle. Nie wiedział w sumie czy mu się to podobało czy nie. Z jednej strony brzmiał pompatycznie z drugiej oznaczało to, że dość szybko wyrabiał sobie reputację, a na jego stanowisku to było istotne.
Kości ramienia trzeszczały niebezpiecznie, gdy w końcu Rodriguez przemówił, czy raczej zawył.
- Guerrero? - zmarszczył czoło. Bardzo mętnie kojarzył nazwisko z twarzą. Nie był do końca pewien o którym mowa. - Wysoki, długie włosy, kolczyk czy ten gruby jak świnia? - dopytywał nie zważając na to, że zaraz mu najpewniej wyłamie bark - Co ci odjebało Rodriguez? Jak potrzebowałeś roboty, mogłeś do mnie przyjść. - wysyczał pochylając się mu nad uchem. Z pewnością nie powierzyłby mu nic ważnego, ale miałby na utrzymanie siebie i córki.
- Mów. Chcę wiedzieć WSZYSTKO
Kości ramienia trzeszczały niebezpiecznie, gdy w końcu Rodriguez przemówił, czy raczej zawył.
- Guerrero? - zmarszczył czoło. Bardzo mętnie kojarzył nazwisko z twarzą. Nie był do końca pewien o którym mowa. - Wysoki, długie włosy, kolczyk czy ten gruby jak świnia? - dopytywał nie zważając na to, że zaraz mu najpewniej wyłamie bark - Co ci odjebało Rodriguez? Jak potrzebowałeś roboty, mogłeś do mnie przyjść. - wysyczał pochylając się mu nad uchem. Z pewnością nie powierzyłby mu nic ważnego, ale miałby na utrzymanie siebie i córki.
- Mów. Chcę wiedzieć WSZYSTKO
- Universal Person
- Wiek postaci : 0
Zawód : Odgrywanie NPC graczy
Moc : Bycie postaciami NPC graczy
Rejestracja : 03/04/2016
Punkty : 31
Liczba postów : 31
Re: Ulica
Pon Lut 20, 2023 9:49 pm
Moje oczy się szkliły, choć nie pozwalałem sobie na wypłynięcie ani jednej łzy. Czułem jednak, jak moje ramię coraz mniej chce zostać w swoim stawie, pewne już było że dorobiłem się co najmniej wybicia barku. Jęczałem żałośnie, pod tym młodzikiem, w duszy przeklinając los, że nie dał mi żadnej, bardziej ofensywnej mocy, która pozwoliłaby mi się teraz bronić. Zmęczone ciało tak łatwo dawało sobą pomiatać.
- OSTATNI! - Niemal wykrzyczałem, byle ten cholerny ucisk już zelżał. Zimna ziemia, pod moimi kolanami i ciałem, też nie dodawała mi otuchy w tym grudniowym mrozie.
- Nie chodziło o robotę! - Wycedziłem przez zęby, plując na własną głupotę. - Jestem pierdolonym alkoholikiem! - Wyznałem swój największy sekret w tak żałosny sposób. - Guerrero poznałem jeszcze w Meksyku, zanim Delgado pozbawił mnie zleceń. - Splunąłem pod siebie, czując jak gęsta ślina zbiera się pod moim językiem. - Myślałem, że jest moim przyjacielem. Chlałem z nim długo, zanim dowiedziałem się że należy do piratów. Jebany chuj znał moje limity. Ja... Ja musiałem po pijaku mu wszystko wyznać, gdy w końcu utknąłem w tym pierdolonym piekle! - Mówiąc to, miałem oczywiście na myśli Seattle - miasto grzechu, otoczone wieczną wojną. Tylko w tych kilku miesiącach, odkąd byłem zmuszony tu zostać, tak wiele złego się działo. A ja nie miałem nic, by móc na to zaradzić. Chciało mi się szlochać, ale męska duma na to wcale nie pozwalała. - Wiesz co to znaczy, stracić wszystko? Nie zostało mi nic poza pustym dnem kieliszka. Jakiś czas temu Guerrero wysłał mi dość sporą sumę pieniędzy, nie rozumiałem dlaczego. Teraz już wszystko wiem... - Stwierdziłem, już ze znaczną mniejszą siłą w głosie, przyznając się do swojej porażki. To wszystko miało przecież taki sens! Czemu więc mój zapijaczony umysł nie potrafił połączyć tych kropek?!
Byłem śmieciem. I właśnie teraz zdałem sobie z tego sprawę.
- OSTATNI! - Niemal wykrzyczałem, byle ten cholerny ucisk już zelżał. Zimna ziemia, pod moimi kolanami i ciałem, też nie dodawała mi otuchy w tym grudniowym mrozie.
- Nie chodziło o robotę! - Wycedziłem przez zęby, plując na własną głupotę. - Jestem pierdolonym alkoholikiem! - Wyznałem swój największy sekret w tak żałosny sposób. - Guerrero poznałem jeszcze w Meksyku, zanim Delgado pozbawił mnie zleceń. - Splunąłem pod siebie, czując jak gęsta ślina zbiera się pod moim językiem. - Myślałem, że jest moim przyjacielem. Chlałem z nim długo, zanim dowiedziałem się że należy do piratów. Jebany chuj znał moje limity. Ja... Ja musiałem po pijaku mu wszystko wyznać, gdy w końcu utknąłem w tym pierdolonym piekle! - Mówiąc to, miałem oczywiście na myśli Seattle - miasto grzechu, otoczone wieczną wojną. Tylko w tych kilku miesiącach, odkąd byłem zmuszony tu zostać, tak wiele złego się działo. A ja nie miałem nic, by móc na to zaradzić. Chciało mi się szlochać, ale męska duma na to wcale nie pozwalała. - Wiesz co to znaczy, stracić wszystko? Nie zostało mi nic poza pustym dnem kieliszka. Jakiś czas temu Guerrero wysłał mi dość sporą sumę pieniędzy, nie rozumiałem dlaczego. Teraz już wszystko wiem... - Stwierdziłem, już ze znaczną mniejszą siłą w głosie, przyznając się do swojej porażki. To wszystko miało przecież taki sens! Czemu więc mój zapijaczony umysł nie potrafił połączyć tych kropek?!
Byłem śmieciem. I właśnie teraz zdałem sobie z tego sprawę.
- Vincent Edams
- Pseudonim : Obiekt 36
Wiek postaci : 21
Zawód : Zastępca Dona, ikwidator w Sombras Mutadas
Moc : Ramiona wektorowe
Wzrost i waga : 173/73
Rejestracja : 21/01/2023
Punkty : 104
Liczba postów : 130
Informator
Grupa krwi: AB+
Procent mocy:
(79/100)
Re: Ulica
Wto Lut 21, 2023 8:33 am
Żałosny był to widok. Dorosły facet, najpewniej już z pełnymi gaciami, drżący jak osika, przyznający się, że zdradził swoich, bo zachlał. Smutne i żałosne. Puścił jego ramię, które wymagało już wstawienia z powrotem w bark. Wyszedł zza jego pleców i stanął przed nim. Zamiast broni, w jego dłoni spoczywał nóż.
- Głupi jesteś Rodgriguez - westchnął cicho. - Mogłeś powiedzieć co się dzieje. Nałóg to nie koniec świata, pomoglibyśmy ci. "Nadie está solo." (Nikt nie jest sam) - przypomniał mu jedno z pięciu praw Sombras Mutadas.
Papa dał Vincentowi wolną rękę, jeżeli chodzi o los tego głupca. Mógł go oszczędzić, mógł zabić. Tylko od niego zależało, jak Salvadore skończy.
- Każdy popełnia błędy - stwierdził spokojnie, ale było coś bardzo niepokojącego w spojrzeniu chłopaka, coś co nie pozwalało do końca wierzyć, że szmuglerowi się upiecze - ...ale ty popełniłeś jeszcze jeden, Rodriguez. Przez twoją nieskończoną głupotę, mogła zginąć bliska mi osoba...a tego to ja ci osobiście nie daruje. - końcówką ostrza uniósł mu podbródek, tak by spojrzeli sobie w oczy. - Wybieraj. - oznajmił - Oczy - przeniósł ostrze na jego lewą tęczówkę. - Język. - nóż znalazł się na jego ustach - Ręce- wskazał ostrzem w tym kierunku. - A może chcesz zakończyć to z honorem i wybierzesz serce - zmrużył oczy - Wybieraj.
- Głupi jesteś Rodgriguez - westchnął cicho. - Mogłeś powiedzieć co się dzieje. Nałóg to nie koniec świata, pomoglibyśmy ci. "Nadie está solo." (Nikt nie jest sam) - przypomniał mu jedno z pięciu praw Sombras Mutadas.
Papa dał Vincentowi wolną rękę, jeżeli chodzi o los tego głupca. Mógł go oszczędzić, mógł zabić. Tylko od niego zależało, jak Salvadore skończy.
- Każdy popełnia błędy - stwierdził spokojnie, ale było coś bardzo niepokojącego w spojrzeniu chłopaka, coś co nie pozwalało do końca wierzyć, że szmuglerowi się upiecze - ...ale ty popełniłeś jeszcze jeden, Rodriguez. Przez twoją nieskończoną głupotę, mogła zginąć bliska mi osoba...a tego to ja ci osobiście nie daruje. - końcówką ostrza uniósł mu podbródek, tak by spojrzeli sobie w oczy. - Wybieraj. - oznajmił - Oczy - przeniósł ostrze na jego lewą tęczówkę. - Język. - nóż znalazł się na jego ustach - Ręce- wskazał ostrzem w tym kierunku. - A może chcesz zakończyć to z honorem i wybierzesz serce - zmrużył oczy - Wybieraj.
- Universal Person
- Wiek postaci : 0
Zawód : Odgrywanie NPC graczy
Moc : Bycie postaciami NPC graczy
Rejestracja : 03/04/2016
Punkty : 31
Liczba postów : 31
Re: Ulica
Wto Lut 21, 2023 9:46 am
Jak bradzo nie chciałem tego przyznawać, młody miał rację. Byłem głupi, tak cholernie głupi! Gdybym mógł, zapewne sam bym sobie teraz dał po mordzie, byleby tylko cofnąć się kilka miesięcy wstecz i wbić nieco rozumu do zapijaczonego łba.
Ale takie rozwiązanie nie było mi dane.
Westchnienie ulgi połączonej z bólem wyrwało się z moich ust, gdy moje ramię w końcu zostało puszczone. Mimowolnie, zdrową ręką złapałem się za bark, dysząc ciężko. Mój wzrok sam opadał na beton przede mną, jednak młodzik nie skończył swojej z góry wygranej zabawy. Poczułem zimno stali na swojej skórze, podnosząc mętne spojrzenie na zabliźnioną twarz chłopaka.
- Segador... ¡Por favor, no me hagas elegir!* - Zawyłem żałośnie, nie przez wizję samego mojego losu, ale konsekwencje, jakie by to za sobą ciągnęło. - Nie chodzi o mnie, ale Mi princesa...** - Wydusiłem ze swojego gardła, wspominając wciąż śpiącą córkę na piętrze. Jak będę miał chronić mój największy skarb w tak bezbronnym dla niej momencie, jeśli ten miałby mnie pozbawić dłoni czy oczu, a tym bardziej serca? - Trzymajcie nade mną krzyżyk, ale choć dajcie te kilka miesięcy, do dnia rozwiązania, przysięgam, że nie otworzę do nikogo gęby, na życie mego własnego nieto***! - Oh, jakieś górnolotne to był przyrzeczenia. Wiedząc jednak, że mają na mnie trop, że dowiedzieli się o mojej zdradzie nim sam byłem jej świadomy... Nie bałem się tych słów. Choćbym miał zamknąć się w czterech ścian tylko w towarzystwie mojej latorośli, byłem gotów to zrobić. Byle mieć pewność, że i jej nie czekałby los, o jakim... Sam brunet przed chwilą wspominał.
*Żniwiarzu... Błagam, nie każ mi wybierać!
**Moja księżniczka
***Wnuk
Ale takie rozwiązanie nie było mi dane.
Westchnienie ulgi połączonej z bólem wyrwało się z moich ust, gdy moje ramię w końcu zostało puszczone. Mimowolnie, zdrową ręką złapałem się za bark, dysząc ciężko. Mój wzrok sam opadał na beton przede mną, jednak młodzik nie skończył swojej z góry wygranej zabawy. Poczułem zimno stali na swojej skórze, podnosząc mętne spojrzenie na zabliźnioną twarz chłopaka.
- Segador... ¡Por favor, no me hagas elegir!* - Zawyłem żałośnie, nie przez wizję samego mojego losu, ale konsekwencje, jakie by to za sobą ciągnęło. - Nie chodzi o mnie, ale Mi princesa...** - Wydusiłem ze swojego gardła, wspominając wciąż śpiącą córkę na piętrze. Jak będę miał chronić mój największy skarb w tak bezbronnym dla niej momencie, jeśli ten miałby mnie pozbawić dłoni czy oczu, a tym bardziej serca? - Trzymajcie nade mną krzyżyk, ale choć dajcie te kilka miesięcy, do dnia rozwiązania, przysięgam, że nie otworzę do nikogo gęby, na życie mego własnego nieto***! - Oh, jakieś górnolotne to był przyrzeczenia. Wiedząc jednak, że mają na mnie trop, że dowiedzieli się o mojej zdradzie nim sam byłem jej świadomy... Nie bałem się tych słów. Choćbym miał zamknąć się w czterech ścian tylko w towarzystwie mojej latorośli, byłem gotów to zrobić. Byle mieć pewność, że i jej nie czekałby los, o jakim... Sam brunet przed chwilą wspominał.
*Żniwiarzu... Błagam, nie każ mi wybierać!
**Moja księżniczka
***Wnuk
- Vincent Edams
- Pseudonim : Obiekt 36
Wiek postaci : 21
Zawód : Zastępca Dona, ikwidator w Sombras Mutadas
Moc : Ramiona wektorowe
Wzrost i waga : 173/73
Rejestracja : 21/01/2023
Punkty : 104
Liczba postów : 130
Informator
Grupa krwi: AB+
Procent mocy:
(79/100)
Re: Ulica
Wto Lut 21, 2023 10:31 am
+18 - przemoc
Vincent obserwował to jego skomlenie niemal z obojętnością. Rodriguez po prostu źle trafił- gdyby Papa wysłał kogoś choć trochę mniej skrzywdzonego przez życie, być może by się zlitował...albo skrócił jego życie od razu, by ten nie musiał się kajać.
- Twoje przyrzeczenia nie przedstawiają dla mnie żadnej wartości, Rodriguez. - powiedział chłodno - Nie nam żadnej gwarancji, że nie pryśniesz w tym czasie z kraju, razem ze swoją "Princessą". Z Twoją mocą to nie byłby żaden problem. - postąpił krok do przodu.
Vincent obserwował to jego skomlenie niemal z obojętnością. Rodriguez po prostu źle trafił- gdyby Papa wysłał kogoś choć trochę mniej skrzywdzonego przez życie, być może by się zlitował...albo skrócił jego życie od razu, by ten nie musiał się kajać.
- Twoje przyrzeczenia nie przedstawiają dla mnie żadnej wartości, Rodriguez. - powiedział chłodno - Nie nam żadnej gwarancji, że nie pryśniesz w tym czasie z kraju, razem ze swoją "Princessą". Z Twoją mocą to nie byłby żaden problem. - postąpił krok do przodu.
- Spoiler:
- - Skoro nie chcesz wybrać, to ci pomogę. -Vinc skierował wektory na jego szczękę, które siłą ją rozwarły -boleśnie i szeroko. Edams pociągnął za jego język i z pomocą noża, już na zawsze pozbawił Salvadore zdolności mówienia.
- Potraktuj to jako akt łaski, Rodriguez - wysyczał, łapiąc go za zakrwawiony podbródek. Zapewne musiał mówić głośniej, by przebić się przez wycie szmuglera- Będziesz mieć ręce by wziąć wnuka na ręce i oczy by na niego patrzeć. A i może teraz wóda ci przestanie smakować - główne receptory były w języku, więc najpewniej już nic mu nie posmakuje - Ale ostrzegam cię... Moi ludzie będą mieć cię na oku. Tylko spróbuj coś kombinować, albo próbować zemsty...to znajdę cię na końcu świata. Ciebie i Twoją rodzinę. Rozumiesz? - warknął puszczając go w końcu. Ręce miał całe ubrudzone krwią.
- Universal Person
- Wiek postaci : 0
Zawód : Odgrywanie NPC graczy
Moc : Bycie postaciami NPC graczy
Rejestracja : 03/04/2016
Punkty : 31
Liczba postów : 31
Re: Ulica
Wto Lut 21, 2023 4:47 pm
Los bywał okrutny, czego najlepszy przykład miałem właśnie przed sobą. Brunet się nie patyczkował, a wraz z jego krokiem, sam poczułem ścisk w gardle i przewrót mojego żołądka na drugą stronę. Dopiero jednak dziwny chwyt, który poczułem w szczęce sprawił, że życie przewinęło mi przed oczami.
____
Vincent wraz z Salvadore znajdywali się w jednej z bocznych uliczek, gdzie znajdywały się wejścia do klatek mieszkalnych. Na nieszczęście Edamsa jednak, główną ulicą właśnie szło 6 mężczyzn, którzy - zaniepokojeni przeraźliwym krzykiem - przyspieszyli swojego kroku.
Zgrajka wracała akurat z nielegalnych walk w klatkach, podczas których jeden z nich nawet zdołał zgarnąć całkiem niezłą sumkę - pokonując wszystkich swoich oponentów. Dwóch nieznajomych miało wyraźnie mocniej obite twarze, jednak wszyscy bardzo dobrze trzymali się na swoich nogach - aż do czasu, gdy zauważyli rozgrywającą się tu masakrę.
- Hej! - Krzyknął jeden z nich, spoglądając na chuderlaczka przed sobą. - Co do chuja... - Zawtórował po chwili, zauważając wylewające się może krwi pod stopami bruneta. Widać - bardzo nie spodobał mu się ten widok i wyraźnie przejął się losem biednego Rodrigueza, który - w tych warunkach - musiał już chyba wyglądać jak biedny bezdomny, na którym jakiś młodzik postanowił się wyżyć. - Jak taki odważny do lania słabszych, to może zmierzysz się z kimś większym, hę? - Powiedział z wyczuwalną wściekłością, gdy cała grupa stała jeszcze kilka metrów od miejsca tragedii. Nie przejmował się wyraźnie zakrwawionymi dłońmi młodzika, sam bowiem nosił też krew na swoich rękach. Widać jednak - uruchomił mu się tryb bohatera i nie będzie chciał puścić dwudziestojednolatka płazem.
- Spoiler:
- Czułem okropny ból, jakby chłopak chciał rozerwać od siebie moje części czaszki. Próbowałem złapać te niewidzialne ramiona, szarpiąc się okrutnie, byle tylko pozbyć się tej niewidzialnej siły. Zacząłem krzyczeć, ile sił w płucach, choć przecież wiedziałem, że nic mnie nie uratuje. Czy tak miałbym dokończyć swego żywota - pokonany, przez mojego następnika?
Chciałem już się poddać, czekając aż rozerwie mnie na strzępy, jednak zamiast tego poczułem chwyt na swoim języku a po chwili - tylko szkarłatna ciecz o metalicznym posmaku zaczęła wypełniać moje usta. Cierpiałem, teraz już wyjąc i nie mogąc powstrzymać łez cisnących się do oczu. Słowy młodzieńca wcale do mnie nie dochodziły, w katordze w której się znalazłem. Jęczałem żałośnie, wijąc się z bólu, zbliżając dłonie do swoich ust, z których po prostu lała się krew. Przez zamglone spojrzenie nie byłem w stanie już niczego zobaczyć. Czy na to zasłużyłem? Z całą pewnością, wiedziałem z jakim ryzykiem wiąże się wybrane przeze mnie życiowe zajęcie. Jednak nikt, nigdy nie jest przygotowany na takie katusze...
____
Vincent wraz z Salvadore znajdywali się w jednej z bocznych uliczek, gdzie znajdywały się wejścia do klatek mieszkalnych. Na nieszczęście Edamsa jednak, główną ulicą właśnie szło 6 mężczyzn, którzy - zaniepokojeni przeraźliwym krzykiem - przyspieszyli swojego kroku.
Zgrajka wracała akurat z nielegalnych walk w klatkach, podczas których jeden z nich nawet zdołał zgarnąć całkiem niezłą sumkę - pokonując wszystkich swoich oponentów. Dwóch nieznajomych miało wyraźnie mocniej obite twarze, jednak wszyscy bardzo dobrze trzymali się na swoich nogach - aż do czasu, gdy zauważyli rozgrywającą się tu masakrę.
- Hej! - Krzyknął jeden z nich, spoglądając na chuderlaczka przed sobą. - Co do chuja... - Zawtórował po chwili, zauważając wylewające się może krwi pod stopami bruneta. Widać - bardzo nie spodobał mu się ten widok i wyraźnie przejął się losem biednego Rodrigueza, który - w tych warunkach - musiał już chyba wyglądać jak biedny bezdomny, na którym jakiś młodzik postanowił się wyżyć. - Jak taki odważny do lania słabszych, to może zmierzysz się z kimś większym, hę? - Powiedział z wyczuwalną wściekłością, gdy cała grupa stała jeszcze kilka metrów od miejsca tragedii. Nie przejmował się wyraźnie zakrwawionymi dłońmi młodzika, sam bowiem nosił też krew na swoich rękach. Widać jednak - uruchomił mu się tryb bohatera i nie będzie chciał puścić dwudziestojednolatka płazem.
- Vincent Edams
- Pseudonim : Obiekt 36
Wiek postaci : 21
Zawód : Zastępca Dona, ikwidator w Sombras Mutadas
Moc : Ramiona wektorowe
Wzrost i waga : 173/73
Rejestracja : 21/01/2023
Punkty : 104
Liczba postów : 130
Informator
Grupa krwi: AB+
Procent mocy:
(79/100)
Re: Ulica
Wto Lut 21, 2023 7:01 pm
Och. To dość niefortunne. Rodriguez tak darł tą japę, że ściągnął dodatkowe towarzystwo. Sześciu na jednego? Vincent uśmiechnął się ponuro. Powinno być zabawnie. Z ich twarzy nie wyzierało nic, poza pustką w głowie.
- Wypluwaj krew, bo się zerzygasz - powiedział do Rodrigueza, nim rzucił się w wir walki.
Dopadł pierwszego tak szybko, że ten nie zdążył nawet zareagować. Trzasnął mu w szczękę tak mocno, że ten padł bez życia. Ruszył na drugiego. Nie było już elementu zaskoczenia, więc musiał działać szybko, bo mieli przewagę liczebną. Drugi chwycił go za fraki, ale Vinc przyłożył mu w skroń trzonkiem noża, by go ogłuszyć i powalić na ziemię ciosem w ten sam punkt. Wolał zostawić sobie asa w rękawie na sytuację podbramkową, a ta póki co taka nie była.
- Wypluwaj krew, bo się zerzygasz - powiedział do Rodrigueza, nim rzucił się w wir walki.
Dopadł pierwszego tak szybko, że ten nie zdążył nawet zareagować. Trzasnął mu w szczękę tak mocno, że ten padł bez życia. Ruszył na drugiego. Nie było już elementu zaskoczenia, więc musiał działać szybko, bo mieli przewagę liczebną. Drugi chwycił go za fraki, ale Vinc przyłożył mu w skroń trzonkiem noża, by go ogłuszyć i powalić na ziemię ciosem w ten sam punkt. Wolał zostawić sobie asa w rękawie na sytuację podbramkową, a ta póki co taka nie była.
- Universal Person
- Wiek postaci : 0
Zawód : Odgrywanie NPC graczy
Moc : Bycie postaciami NPC graczy
Rejestracja : 03/04/2016
Punkty : 31
Liczba postów : 31
Re: Ulica
Wto Lut 21, 2023 7:20 pm
Mężczyźni, którzy się zbliżali do tego niepozornego chłopaczka byli różnej budowy ciała i postury. Wszyscy jednak jak jeden pies chcieli stanąć w obronie "słabszego" Rodrigueza.
Nie szli razem, ramię w ramię. Nieco się od siebie rozdzielili, będąc pewnymi, że wystarczy chłopaczka okrążyć i spuścić mu lekki łomot, by ten miał nauczkę na przyszłość. Żaden z jegomościów nie mógł wiedzieć, że tak "chuderlawe" przy nich ciałko może kryć w sobie siłę, jaką właśnie popisał się Edams.
Jeden z ich kompanów padł od jednego ciosu, leżąc teraz na ziemi. Drugi, nieco zszokowany nie zatracił jednak chęci walki, próbował chwycić chłopaka by go unieszkodliwić - udało mu się przytrzymać bruneta tylko przez krótką chwilę, nim dostał w skroń twardym elementem noża, co skutecznie zmusiło go do puszczenia uścisku a następnie - otrzymanie ciosu, który z całą pewnością na ten moment go unieszkodliwił.
Korzystając jednak z okazji, że młodzik był zajęty tym kolegą, za plecami Vincenta pojawiło się kolejnych dwóch chłopów. Jeden, bez ogródek przywalił chłopakowi w twarz z pięści - aua, po tym na pewno zostanie co najmniej siniak. Drugi za to, widząc, że nieznajomy jest zgoła agresywny, też postawił na pomoc narzędzia - nożyka motylkowego, który miał w kieszeni. Gdy Vincent musiał się jeszcze prostować, po tym nagłym ciosie ten - próbował sięgnąć do nóg chłopaka. Ostrze przejechało po spodniach jednej z nogawek i naruszyła skórę na udzie na kilka centymetrów. Z całą pewnością rana musiała nieco piec, ale nie takie rzeczy nasz młody Edams przeżył, no nie? Czymże było takie skaleczenie?
Napastnicy się nie wycofali. Vincent mógł zauważyć, jak pięść pierwszego gościa szykuje się do kolejnego ataku, a drugi - dalej próbuje wymachiwać swoją zabawką, starając się bardziej zranić chłopaka.
Nie szli razem, ramię w ramię. Nieco się od siebie rozdzielili, będąc pewnymi, że wystarczy chłopaczka okrążyć i spuścić mu lekki łomot, by ten miał nauczkę na przyszłość. Żaden z jegomościów nie mógł wiedzieć, że tak "chuderlawe" przy nich ciałko może kryć w sobie siłę, jaką właśnie popisał się Edams.
Jeden z ich kompanów padł od jednego ciosu, leżąc teraz na ziemi. Drugi, nieco zszokowany nie zatracił jednak chęci walki, próbował chwycić chłopaka by go unieszkodliwić - udało mu się przytrzymać bruneta tylko przez krótką chwilę, nim dostał w skroń twardym elementem noża, co skutecznie zmusiło go do puszczenia uścisku a następnie - otrzymanie ciosu, który z całą pewnością na ten moment go unieszkodliwił.
Korzystając jednak z okazji, że młodzik był zajęty tym kolegą, za plecami Vincenta pojawiło się kolejnych dwóch chłopów. Jeden, bez ogródek przywalił chłopakowi w twarz z pięści - aua, po tym na pewno zostanie co najmniej siniak. Drugi za to, widząc, że nieznajomy jest zgoła agresywny, też postawił na pomoc narzędzia - nożyka motylkowego, który miał w kieszeni. Gdy Vincent musiał się jeszcze prostować, po tym nagłym ciosie ten - próbował sięgnąć do nóg chłopaka. Ostrze przejechało po spodniach jednej z nogawek i naruszyła skórę na udzie na kilka centymetrów. Z całą pewnością rana musiała nieco piec, ale nie takie rzeczy nasz młody Edams przeżył, no nie? Czymże było takie skaleczenie?
Napastnicy się nie wycofali. Vincent mógł zauważyć, jak pięść pierwszego gościa szykuje się do kolejnego ataku, a drugi - dalej próbuje wymachiwać swoją zabawką, starając się bardziej zranić chłopaka.
- Vincent Edams
- Pseudonim : Obiekt 36
Wiek postaci : 21
Zawód : Zastępca Dona, ikwidator w Sombras Mutadas
Moc : Ramiona wektorowe
Wzrost i waga : 173/73
Rejestracja : 21/01/2023
Punkty : 104
Liczba postów : 130
Informator
Grupa krwi: AB+
Procent mocy:
(79/100)
Re: Ulica
Wto Lut 21, 2023 8:19 pm
Dobra passa, się w końcu kończy. Dwóch powalił, ale za to dostał w kość policzkową i miał rozcięte udo. Chociaż od ciosu aż mu zawirowało przed oczyma i poczuł krew w ustach, adrenalina uderzyła mu do mózgu. Miał wrażenie, że myśli jaśniej niż przed chwilą.
Wektory chwyciły obu delikwentów za fraki i pociągnęły ku sobie. Trzasnęli o siebie czaszkami tak głośno,że aż poszło echo i padli bez zmysłów. Splunąl by pozbyć się krwi z ust. Nie było jej dużo, ledwie rozciął zębami wargę, gdy dostał po gębie.
Teraz już się nie bawił w walkę fair. Wektory pomknęły ku ostatniej dwójce i chwytając ich za kostki, przewróciły ich na ziemię. Jeden się szarpał i zaczął krzyczeć jak opętany, bo tu się odprawiały jakieś czary, więc szybko go uciszył kopem w twarz. Ostatni próbował się zebrać, ale Vincent zakończył to złapaniem go za włosy i nokautem kolanem prosto w nasadę nosa.
Oddychając szybko rozejrzał się. To by było chyba na tyle. Przekroczył leżącego dryblasa, którego powalił jako pierwszego. Wyciągnął telefon i...zrobił Rodriguezowi fotkę.
- Uśmiech. - mruknął i wysłał w wiadomości przez bezpieczny kanał - I pamiętaj. Obserwuję cię - włożył telefon do kieszeni i ruszył w swoją stronę, zostawiając to pobojowisko za sobą.
/zt
Wektory chwyciły obu delikwentów za fraki i pociągnęły ku sobie. Trzasnęli o siebie czaszkami tak głośno,że aż poszło echo i padli bez zmysłów. Splunąl by pozbyć się krwi z ust. Nie było jej dużo, ledwie rozciął zębami wargę, gdy dostał po gębie.
Teraz już się nie bawił w walkę fair. Wektory pomknęły ku ostatniej dwójce i chwytając ich za kostki, przewróciły ich na ziemię. Jeden się szarpał i zaczął krzyczeć jak opętany, bo tu się odprawiały jakieś czary, więc szybko go uciszył kopem w twarz. Ostatni próbował się zebrać, ale Vincent zakończył to złapaniem go za włosy i nokautem kolanem prosto w nasadę nosa.
Oddychając szybko rozejrzał się. To by było chyba na tyle. Przekroczył leżącego dryblasa, którego powalił jako pierwszego. Wyciągnął telefon i...zrobił Rodriguezowi fotkę.
- Uśmiech. - mruknął i wysłał w wiadomości przez bezpieczny kanał - I pamiętaj. Obserwuję cię - włożył telefon do kieszeni i ruszył w swoją stronę, zostawiając to pobojowisko za sobą.
/zt
- Universal Person
- Wiek postaci : 0
Zawód : Odgrywanie NPC graczy
Moc : Bycie postaciami NPC graczy
Rejestracja : 03/04/2016
Punkty : 31
Liczba postów : 31
Re: Ulica
Wto Lut 21, 2023 8:33 pm
Wieczór zakończył się dziś nieszczęśliwie dla tak wielu osób. Wszyscy upokorzeni, pokonani przez jakiegoś chuderlawego gnojka, leżeli teraz na ulicy próbując się pozbierać. Rodriguez w łzach i z krwią w swojej gębie ledwo wstał na nogi, próbując zebrać się do swojego mieszkania. Opierał się o ścianę, słabo krocząc przed siebie i wiedział, że nie ma gdzie nawet szukać pomocy w tym przypadku. Nie mógł się przecież zgłosić do szpitala przez swój aktywny gen X a w murach Sombras był już spalony.
Nasi bohaterowie za to nie dowierzali w to, co tu się wydarzyło. Byli pewni jednego - to musiał być mutant. Ci, którzy szybciej doszli do siebie starali się pomóc swoim wciąż leżącym kompanom, byle jak najszybciej zmyć się z miejsca zbrodni. Z całą pewnością D.O.G.S. na plecach było ostatnim, czego potrzebowali w swoim życiu - szczególnie przez ich zamiłowanie do nielegalnych zabaw.
Ulica mogła więc wrócić do swojego statycznego życia. I tylko jedna osoba patrzyła na to wszystko zza swoich firanek z wyraźnym niezadowoleniem.
Maritza Rodriguez.
//z/t
Nasi bohaterowie za to nie dowierzali w to, co tu się wydarzyło. Byli pewni jednego - to musiał być mutant. Ci, którzy szybciej doszli do siebie starali się pomóc swoim wciąż leżącym kompanom, byle jak najszybciej zmyć się z miejsca zbrodni. Z całą pewnością D.O.G.S. na plecach było ostatnim, czego potrzebowali w swoim życiu - szczególnie przez ich zamiłowanie do nielegalnych zabaw.
Ulica mogła więc wrócić do swojego statycznego życia. I tylko jedna osoba patrzyła na to wszystko zza swoich firanek z wyraźnym niezadowoleniem.
Maritza Rodriguez.
//z/t
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|